Matka premiera Donalda Tuska nie żyje. Premier nie poprowadzi wtorkowych obrad rządu. Zastępuje go wicepremier Grzegorz Schetyna.
Kondolencje szefowi rządu złożył prezydent Lech Kaczyński. Podczas uroczystości nadania odznaczeń w Pałacu Prezydenckim Lech Kaczyński poprosił jej uczestników o uczczenie minutą ciszy pamięci matki Donalda Tuska.
„Poniżej publikujemy”„ ”„fragmenty książki „Donald Tusk. Droga do władzy”, autorstwa Andrzeja Stankiewicza i Piotra Śmiłowicza. Książka ukazała się w serii „Pod lupą Newsweeka”.”
Matka Ewa Tusk (z domu Dawidowska) niemal całe życie zawodowe była sekretarką w gdańskiej Akademii Medycznej. - Moja mama była tylko salową w Akademii, ale lekarze ją szanowali. Zapytała, czy nie znalazłoby się miejsce dla jej córki. I znalazło się w sekretariacie kliniki psychiatrii, u profesora Tadeusza Bilikiewicza. Przepracowałam tam 41 lat, na emeryturę przeszłam pod koniec lat 90. - wspomina w wywiadzie dla „Dużego Formatu”.
Tuska z matką łączyła szczególnie silna więź. - Matka była i jest jak niebo - komplementował w wywiadach, już gdy stał się osobą publiczną. - To trzeźwa i bardzo dzielna osoba. Była i jest nadal piękną kobietą. Miała taką hollywoodzką urodę. Blond włosy, oczy niezapominajki, zgrabna figura. Podobna była do Romy Schneider. (…)
Ojciec obecnego premiera, bardzo dla niego surowy, zmarł, gdy chłopak miał 15 lat. Matka wyszła drugi raz za mąż już kiedy Donald junior był dorosły, 14 lat po śmierci Donalda seniora. Pojechała na Kaszuby, na działkę do siostry. Spotkała pana Wacława, inżyniera ze Stoczni Północnej. Przypadli sobie do gustu. - Sonia nie chciała najpierw tego zaakceptować, powiedziała, że „po jej trupie”. Donkowi było „wsio ryba”. Dziś Wacław i moje dzieci mają bardzo dobre relacje - opowiadała Ewa Tusk w „Dużym Formacie”. (…)
Kiedyś w szkole Tusk usłyszał, że jest hitlerowcem. „Moja mama dopiero mając 11 lat uczyła się polskiego. Przez całe swoje dzieciństwo i wczesną młodość miałem dziwną sytuację: byłem z polskiej rodziny używającej gdańskiej niemczyzny. To taki dziwny język, w którym były naleciałości i holenderskie, i polskie, kaszubskie, rosyjskie, i portowy niemiecki, specyficzny wyłącznie dla Gdańska. Ja się wychowywałem w atmosferze tego języka, w rodzinie, której korzenie ze wszystkich możliwych stron są kaszubskie. W Gdańsku przed wojną i w czasie wojny żyło 800 tys. takich ludzi, po wojnie zostało niewiele ponad 2 tys. Mówię tu o autochtonach, a nie o Polonii gdańskiej. Były to rodziny, które mimo że znały głównie niemiecki, niektóre kaszubski, zdecydowały się zostać w Gdańsku, choć wszystko wokół się zmieniało. Ja z tego powodu miałem pewien kompleks, bo np. dzieci na podwórku wiedziały, że u mnie w rodzinie mówi się po niemiecku; tego nie dało się ukryć w takiej społeczności jak podwórko” - wspominał na początku lat 90. Jeszcze zanim pochodzenie rodzinne stało się sprawą wagi politycznej, a nawet państwowej, Tusk przyznawał w wywiadach, że w domu nawet kolędy śpiewało się po niemiecku. - To jest doświadczenie dość typowe dla polskich gdańszczan - rodzice z równą swobodą mówili po polsku i po niemiecku. Niemieccy gdańszczanie nie znali języka polskiego i nie był on w powszechnym użyciu w Gdańsku przed 1945 r. Z nami, dziećmi, rodzice rozmawiali wyłącznie po polsku. Przechodzili na niemiecki, kiedy chcieli coś przed nami ukryć. - tłumaczy Tusk. - W domu rodzinnym identyfikacja opierała się na polskości. My, zostaliśmy wychowani w klasyczny, „narodowy” sposób. (…)
Gdyby rozrysować drzewo genealogiczne rodziny Tusków, to okaże się, że jedynym przodkiem z niemieckimi korzeniami jest nie dziadek, tylko babka. I nie od strony ojca, tylko matki. To wspomniana babcia Anna Liebke - Niemka, która wyszła za mąż za Polaka, Franciszka Dawidowskiego.Był cieślą, przystojny, dobrze zbudowany. I uwielbiał piłkę nożną - był bramkarzem w Zoppoter Sport-Verein, a potem w klubie polskich kolejarzy Gedania. Jego córka Ewa Tusk - matka Donalda - do dziś uważa, że jej syn najbardziej wrodził się właśnie w dziadka Dawidowskiego. - Mama pracowała jako korektorka w sopockiej gazecie, oczywiście niemieckojęzycznej. - wspomina Ewa Tusk. - Zakochała się w przystojnym chłopaku z Sopotu, a to, że był Polakiem, nie miało znaczenia. Tylko jej mama, czyli moja babcia, Otylia, zaprotestowała: „Jeśli wyjdziesz za tego polskiego cara, to nie chcę cię znać”. Mama zlekceważyła groźbę, więc babcia Otylia spuściła z tonu, ale mojego tatę zawsze traktowała z rezerwą.
Pobrali się w 1929. Mieli czwórkę dzieci, Ewa urodziła się w 1934 r.Po wybuchu wojny Franciszek Dawidowski został wywieziony na przymusowe roboty do Kętrzyna, pracował przy budowie Wilczego Szańca razem angielskimi jeńcami i innymi Polakami. W wypadku stracił oko i zmiażdżył sobie nogę. Traf chciał, że kiedy leżał w szpitalu polowym, Wilczy Szaniec odwiedził Adolf Hitler. Dawidowski udawał nieprzytomnego, żeby nie podać mu ręki. Führer poklepał go tylko po ramieniu.
Donald Tusk tak pisał o dziadku pisał we wstępie do albumu ze starymi zdjęciami Gdańska, wydanego w roku 1996: „Franz Dawidowski, mówił o sobie z dumą: Danziger. Jednemu z synów dał na imię Jurgen, drugiemu Henryk, nie Heinrich i posłał go do polskiej szkoły w Sopocie. Dziadek był piłkarzem w klubie polskich kolejarzy Gedania, w czasie wojny naziści zesłali go na przymusowe roboty, po ’45 wybrał Polskę. Jego brat służył w Wehrmachcie, (...) siostra znalazła grób w Bałtyku jako jedna z ofiar „Gustloffa”, statku z gdańskim uchodźcami storpedowanego w 1945 roku przez sowiecką łódź podwodną”.
Ewa Tusk uzupełnia. - Ojciec mojej mamy Albert Liebke zginął na froncie w Rosji w lutym 1915 roku, w jakiejś miejscowości Kamion. Służył w armii pruskiej. Brat mojej mamy, wujek Artur, też poległ w Rosji, w kwietniu 1942, podobno 60 kilometrów od miejsca gdzie zginął ich ojciec - opowiadała w wywiadzie dla „Dużego Formatu”. Artur Liebke prawdopodobnie zginął od kuli polskiego żołnierza. (…)Po wojnie obie rodziny - Dawidowskich i Tusków - zdecydowały się zostać w Gdańsku. Zdeterminowana do wyjazdu była tylko babcia Anna, ale dziadek Dawidowski symulował chorobę i zostali. - Czuł się zaangażowanym patriotycznie Polakiem, nie wykluczam że jako jeden z nielicznych gdańszczan witał Rosjan z entuzjazmem i z biało-czerwoną opaską - mówi Donald Tusk. - Entuzjazm szybko się skończył, bo kilka dni później dziadek był już w ciężarówce, która miała go wywieźć być może raz na zawsze na wschód. W okolicach Kartuz - jak opowiadał - wyskoczył i połamał nogi. Rosjanie nie wywozili wtedy na podstawie list adresowych tylko zbierali z ulicy mieszkańców tych miast, które uważali za niemieckie. To były klasyczne łapanki: na samochód, do wagonu i wyjazd.Anny Dawidowskiej czerwonoarmiści nie zgwałcili tylko dlatego, że jej mąż wmówił im, że ma kiłę. Do śmierci nie odnalazła się w nowych realiach. Słabo mówiła po polsku, była salową.
- Ludzie bali się Rosjan, bo oni robili, co chcieli - wspomina córka Dawidowskich, Ewa Tusk, matka Donalda. - Latem 1945 poszłam do lasu z mniejszymi dziećmi i Dorotą, koleżanką ze szkoły, trzynastolatką, ale wyrośniętą. Spotkali nas Ruscy, ją zabrali, a mnie z dzieciakami kazali uciekać. We czterech lub pięciu zgwałcili i porzucili biedną na mrowisku. Zaraz po tym jej rodzina spakowała się, wszyscy wyjechali do Niemiec. Żadna z moich koleżanek z czasów wojny, z ulicy i ze szkoły, nie została w Polsce. Wszystkie wyjechały i nie miałam już z nimi kontaktu. Po tym koszmarze w lesie miałam do Rosjan uraz. Do dziś za nimi nie przepadam - opowiada Ewa Tusk.”