Dmowski - nierealistyczny realista
  • Piotr GursztynAutor:Piotr Gursztyn

Dmowski - nierealistyczny realista

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dmowski - nierealistyczny realista
Dmowski - nierealistyczny realista

Polacy nie są wcale mocniej zapatrzeni w historię niż inne narody. Szczególnie te, które miały szczęśliwsze od nas dzieje. Przeciętna jest taka, że pamiętamy kilka obrazów i symboli, lecz niewiele wiemy o treści związanych z nimi wydarzeń. Polski polityk czy dziennikarz nie ma wiedzy swojego amerykańskiego czy brytyjskiego odpowiednika, który z godną zazdrości swobodą cytuje mężów stanu sprzed stulecia. I który zazwyczaj wie, jakie okoliczności i skutki towarzyszyły cytowanym przezeń słowom.

2 stycznia to rocznica śmierci Romana Dmowskiego. Postaci budzącej w Polsce ogromne emocje, tym większe, że nie poparte jakimś głębszym namysłem nad tą postacią. Dla jednych Dmowski to mityczny Wódz, który stworzyłby Wielką Polskę, gdyby nie knowania bardzo złych ludzi. Dla innych to postać demoniczna, kanibal, którego ulubionym daniem był gefilte Żyd.

Dmowski jest ofiarą powierzchownych ocen i braku wiedzy. Ot, stoi jego pomnik w pryncypalnym punkcie stolicy, jest też rondo w najlepszym miejscu. Ale co z tego? Jedni złożą kwiaty, inni wysmarują farbą. A o Dmowskim można powiedzieć, że był on arcypolskim uosobieniem naszej polityki XX wieku. Z jej sukcesami i klęskami.

Mój osobisty stosunek do Dmowskiego ewoluował od ocen negatywnych do neutralnych. Z początku przenosiłem na niego opinie moich dziadków, ludzi, którzy weszli w wiek dorosły jeszcze przed II wojną światową. Byli oni przekonanymi wyborcami sanacji. Jako mieszkańcy Wileńszczyzny z jednej strony wielbili Józefa Piłsudskiego, z drugiej – mieszkając na terenach mieszanych etnicznie – uważali program endecji za nierealny. W tym sensie, że bardziej skuteczny zdawał im się sanacyjny program asymilacji państwowej mniejszości etnicznych, niż ich całkowitego wynarodowienia, co postulowali endecy.

Odchodząc od tych subiektywnych, nacechowanych emocjami sprzed lat ocen, muszę przyznać moim nieżyjącym dziadkom – prostym, ale bystrym i ciekawym świata ludziom – że mieli rację dostrzegając endecki brak realizmu. Paradoks polega na tym, że odwołujący się ciągle do realizmu nurt polityczny prowadził tak nierealistyczną politykę, że właściwie nigdy nie rządził Polską, nie licząc epizodycznych momentów w początkach II RP. I to na takiej zasadzie, że endecja – będąc najszerszym polskim nurtem politycznym – miała tylko udział w kilku gabinetach.

Trudno jednoznacznie orzec, czy to Roman Dmowski był winny temu, iż zaraził swoich współpracowników i zwolenników brakiem realizmu. Wiele wskazuje, że on. Wiele, że była to postawa powszechniejsza, typowa nie tylko dla niego.

Jednym z zarzutów, który trzeba postawić jest taki, że endecja – niezależnie od swej rzeczywistej wielkości - była partią mocną w gębie. Uprawiała politykę typową także dla polskiej prawicy końca XX i początku XXI wieku. Polegającą na głoszeniu haseł mocnych, drażniących, mobilizujących przeciwnika, lecz nie mających przełożenia na realne działania. Endecja i Dmowski na dodatek przeplatali tę hałaśliwą retorykę wezwaniami do uprawiania polityki realnej, która często sprowadzała się do ugody i zawstydzającej małości. Dzieckiem tej tradycji był później Bolesław Piasecki, jedna z najbardziej hałaśliwych postaci II RP, a potem uosobienie kolaboranta.

Ale krzykliwości towarzyszyła jednocześnie mrówcza praca organizacyjna. Wielką zasługą endecji i Dmowskiego jest unarodowienie polskich mas plebejskich w początku XX wieku. Szczególnie w Kongresówce. Gdyby nie wiejskie i małomiasteczkowe koła Ligi Narodowej to polski chłop czy drobnomieszczanin przypominałby swoich ukraińskich i białoruskich odpowiedników z czasów tuż po I wojnie światowej, gdy wykuwały się nowe granice Europy. Horyzonty nieuświadomionych przedstawicieli innych etnosów ograniczały się do rodzinnej wioski. W Polsce chłop wiedział, że jest Polakiem i nie dezerterował z odrodzonej armii polskiej, nawet wtedy, gdy walczył setki kilometrów od domu. Opłaciło się. Kto nie wierzy, niech wspomni wielki głód na Ukrainie – czyli zdarzenie, którego by nie było, gdyby nad Dnieprem istniało niezależne od Moskwy państwo. Lewicy to nie przejdzie przez gardło, ale wielkie rzesze polskiego ludu stały się obywatelami dzięki nacjonalizmowi.

Jednocześnie w tym samym czasie Dmowski nie rozpoznaje, że rewolucja 1905 to coś więcej niż bunt motłochu. Skompromitowana wojenną klęską carska Rosja trzeszczała i było naturalne, że wszystkie więzione w niej ludy zaczną szarpać za kraty. To był realizm, a nie było nim układanie się ze słabnącym imperium. Którym na dodatek rządził ograniczony intelektualnie car i zadowolone z siebie elity. Carat ustąpił wskutek buntu, nie negocjacji. Dzięki temu po 1905 r. można było zakładać w Kongresówce polskie szkoły i stowarzyszenia. Widać, jak niejednoznaczne były działania Dmowskiego. Z jednej strony imponująca aktywność w Dumie i przy pracy partyjnej, z drugiej kompromitujące próby ugody z caratem. Skończyły się one żądaniem Rosjan, aby endecja poparła oderwanie Chełmszczyzny od Kongresówki.

Ten czas to moment, gdy w Warszawie Dmowski stracił mandat posła do Dumy na rzecz kandydata PPS wspartego głosami żydowskimi. I przez jakiegoś pana Jagiełłę lider endecji zauważył „problem żydowski”. Z tamtejszej perspektywy Dmowski nie wyrażał się gorzej o Żydach niż np. Tuwim czy Słonimski, którzy używali podobnych określeń wobec swoich niezasymilowanych współbraci. Odkładając na bok dzisiejszą estetykę Dmowski zakaził swój ruch brakiem elastyczności. Kwestia żydowska z doraźnego hasła politycznego – ważnego np. z punktu widzenia emancypacji polskiego drobnomieszczaństwa – stała się dogmatem ideologicznym. Ograniczyła pole manewru endecji i dała argumenty propagandowe przeciwnikom Polski. Wreszcie w późniejszym okresie osłabiła odporność najbardziej radykalnej części endecji na importowany z zagranicy antysemityzm w wersji rasistowskiej. Czy inaczej mówiąc pogańskiej – co dla nurtu, dla którego członków cywilizacja katolicka była czymś szczególnie ważnym, było nadzwyczajnym zagrożeniem. Wiadomo jakie straty poniosła Polska z powodu antysemityzmu endecji. Natomiast trudno znaleźć jakiekolwiek zyski.

Realizm i nierealizm Dmowskiego przeplata się w momencie odbudowy niepodległości. Można wprawdzie twierdzić, że to Piłsudski był większym fantastą wyobrażając sobie budowę sojuszniczego bloku państw między Niemcami a Rosją. Tyle, że w jego przypadku były to próby korzystania z politycznych okazji. Gdyby nie spróbował dzisiaj oskarżalibyśmy go o zaniechanie, o ile w ogóle mielibyśmy niepodległą Polskę. Nawet jeśli wyprawa kijowska – w momencie tryumfu wychwalana też przez endeków – nie przyniosła budowy przyjaznego nam państwa ukraińskiego, to pozwoliła na wcielenie w granice Rzeczypospolitej sporej części Kresów. Dałoby się więcej, gdyby nie małostkowa postawa delegacji endeckiej w czasie negocjacji ryskich, wystraszonej tym, że w granicach Polski znajdzie się obdarzona jakąś autonomią Mińszczyzna. Zwolennikami małej Polski byli ci sami endecy, którzy chwilę wcześniej machali mapami z wyrysowaną tzw. linią Dmowskiego – czyli granicami niemalże jak za Jagiellonów. Ich małostkowość skazała na śmierć setki tysięcy Polaków zamordowanych w czasie tzw. „polskiej operacji” NKWD. Nie jest prawdą, że wcielenie Mińszczyzny i kilku dodatkowych powiatów Wołynia i Podola radykalnie zmieniłoby proporcje narodowościowe Polski, bo nie były to rejony szczególnie ludne. Natomiast jest prawdą, że ludność tamtych terenów, nie tylko Polacy, zyskałaby dwadzieścia lat spokojnego życia w cywilizowanym państwie.

Za to zimną głową Dmowski wykazał się w Wersalu. Zwłaszcza, gdy w lutym 1919 r. wymógł na dopisanie do postanowień rozejmu w Trewirze nakazu nie prowadzenia działań zbrojnych także przeciw Polakom. Bez tego Niemcy zgnietliby powstanie wielkopolskie. Wbrew powszechnym legendom to spontaniczne wystąpienie nie było szczególnie dobrze przygotowane, więc jego stłumienie nie byłoby szczególnym wysiłkiem. A nawet gdyby było dobrze zorganizowane to przewaga Niemiec, nawet tych bez kajzera, była wystarczająca do odwojowania Poznania. Już za samo to Dmowskiemu należy się pomnik.

Na koniec zauważmy, że w wolnej Polsce endecja była najbardziej popularną partią. Dmowski zaś jej przywódcą, w zasadzie niekwestionowanym. Poza jednym przypadkiem nie uczestniczył w żadnym rządzie. Bodaj tylko przez półtora miesiąca był ministrem spraw zagranicznych w jednym z gabinetów Wincentego Witosa. Jego trumna, tak jak i Piłsudskiego, mimo to nadal rządzi Polską. A jeszcze bardziej fatum, które ciążyło nad nim i jego polityką.